Co nieco o mnie:)


Co nieco o mnie :)

Jim Morrison z "The Doors", jako nastolatka byłam nim zafascynowana, powiedział: "Zastanów się czy Twoje życie jest na tyle ciekawe, aby napisać o nim książkę". Nie mam takich aspiracji, ale żyję bardzo dynamicznie. Zmiany są u mnie permanentne. A niektórymi wydarzeniami chcę się podzielić tu na blogu:) Apropo książki, to już napisałam jedną, nt. obsługi klient, ma 309 stron!, i mam nadzieję, że wydam ją niedługo! Wracając do intensywności życia, mam 42 lata i mam wrażenie jakbym do 40 żyła życiem co najmniej 3 osób, tyle się u mnie działo...

Kocham wodę. Uwielbiam pływać w basenie, najlepiej pustym, w sensie, bez innych osób, z przyciemnionymi światłami. Lubię też pływać łódką po jeziorze nucąc ulubione piosenki, np. "Do lata" Bajmu. Dawniej sporo pływałam pod żaglami. 

Bardzo kocham moje dzieci i męża, z którym jestem od 13 roku życia. Czyli od 1992 roku! Tylko o nich mogłabym opowiadać długimi godzinami... Tyle lat jesteśmy razem, tyle się wydarzyło...ale o tym może później.

Z wykształcenia, przez dziwny zbieg zdarzeń, jestem m.in. nauczycielem WF i trenerem pływania. Chodziłam do Liceum Artystyczno - Teatralnego i ukończyłam kurs architektury u Profesora Zinna. Niezły miszmasz. Przez kilka lat byłam instruktorką fitnessu. Zdrowy styl życia, sport rekreacyjny, zdrowe odżywianie się, "spokój w głowie" to moje "koniki". Moje dzieci chodzą na basen pięć razy w tygodniu. Razem z synem wystartowaliśmy już razem w rodzinnych zawodach pływackich i zdobyliśmy 1 miejsce:) Na wakacje zawsze jedziemy nad morze... Na weekendy wybieramy miejsca z basenem.

Ten artykuł zaczęłam pisać w 2016, modyfikowałam go 2019, teraz postanowiłam ruszyć z #PODCAST'ami, na podstawie zamieszonych na blogu artykułów, więc uzupełniam niektóre informacje. Jest 2021. Co się ostatnio wydarzyło?
  • Dzieci podrosły. Lila w tym roku poszła do 2 klasy, a Artuś do 5. A kiedyś to były fasolki w moim brzuchu...
  • Z mężem obchodziliśmy 28 lat bycia razem
  • Pożegnałam ukochanego pieska Czubakę po 14 latach bycia razem. RIP my love.
  • Wraz mężem uruchomiliśmy kolejną działalność – pośrednictwo nieruchomości
  • Miałam epizod pracy na etacie dla Spółki Skarbu Państwa
  • Uruchomiłam bloga! A chodziło mi to po głowie od kilku lat:)
  • Opracowałam autorski program Maximum Solutio, który aktualnie jest moją perełką zawodową, realizując go mogę korzystać z całej swojej wiedzy i umiejętności, daje mi olbrzymią satysfakcję i okazuje się bardzo pomocny dla innych. Wcześniej także opracowałam autorski projekt „AkademięProfesjonalnego Handlowca”, ale Maksimum Solutio jest czymś efektywniejszym, a tak lubię pracować najbardziej! W ogóle lubię pracować.
  • Napisałam książkę poświęconą sprzedaży i obsłudze klienta, ale jej jeszcze nie wydałam:) Acha, o tym już wspominałam:) Mam sklerozę, po mojej ukochanej Babci Broni:)
  • Nagrałam kilka filmów i wrzuciłam na Youtube
  • Ukończyłam 2 kursy poświęcone terapią
 
I jest jeszcze kilka innych wydarzeń, ale są dla mnie aktualnie zbyt mocne, aby o nich już pisać. Ale kiedyś, ku przestrodze innych lub, aby pozbierać myśli pewnie o nich opowiem. 

Mam sporo tekstów, które zaraz po napisaniu wylądowały na półce, np.:
  • Praca magisterska nt. zdrowego odżywiania się, robiąc do niej ankiety byłam zaskoczona jak krakowscy studenci niewiele wiedzą na ten temat, hm, podobnie było ze mną, zanim napisałam tę pracę
  • Praca dyplomowa nt. radzenia sobie ze stresem, potwierdziła to o czym często czytałam w książkach czy artykułach, że często relaksujemy się wśród serdecznych nam osób, dobrze nam robi przebywanie na łonie natury i...grillowanie
  • Artykuł poświęcony wypaleniu zawodowemu i depresji, z tym tematem jest jak z mobbingiem, jak nie przeżyjesz tego na własnej skórze, to nie wiesz o czym mówisz...
Mam nadzieję, że kiedyś zrobię z tych prac większy użytek. Nie lubię jak coś się marnuje:)  

Ale wracając do tego tematu…

Pewnego słonecznego dnia 2009 roku, w samo południe, wracałam autostradą A4 od klientów na Śląsku. Uwielbiałam ich, często żartowali, byli serdeczni, zaciągali śląską gwarą, a co najważniejsze dla handlowca, byli słowni. Byłam bardzo zmęczona pracą. Od 2002 roku robiłam średnio 3500 km miesięcznie, po 2006 roku, znacznie więcej, dzięki służbowym podróżom lotniczym. W poniedziałki o 5 nad ranem spotykałam czasem Anie, pracowała u konkurencji, też była bardzo skuteczna w biznesie. Kto rano wstaje… Korporacyjni przedstawiciele handlowi zazwyczaj są tak zmęczeni pracą, że nie myślą o swoich potrzebach fizjologicznych, zatem tym bardziej ich nie realizują, na przykład nie jedzą obiadu, bo szkoda im na to czasu, z toaletą czekają do wieczora. A przecież pisałam prace magisterską na temat zdrowego odżywiania się i sporo wiem na temat zdrowia. To dobry przykład na to, że między wiedzą a praktyką potrafi być przepaść. Kilka miesięcy wcześniej urodziłam synka, Artura Juniora, którego nadal karmiłam piersią i to głównie w nocy, no bo w dzień pracowałam jeżdżąc po okolicznych województwach. Byłam tak przemęczona, że zdarzało mi się pomyśleć, że „święty spokój to będę miała, jak rozwalę się samochodem”. I choć tego tak naprawdę nie chciałam to przy prędkości 130 km/h zasnęłam. Samochód odbijał się od barierek obracając się kilkukrotnie wokół własnej osi. Kiedy w końcu zatrzymał się nie mogłam z niego wyjść, taki był „pomięty”. Wysiąść pomógł mi kierowca tira. Przerysowałam mu zderzak, więc potrzebował ze mną spisać raport o kolizji. Kiedy zbierałam na poboczu porozrzucane w promilu kilkudziesięciu metrów buty, koszule, dokumenty, płyty CD, kubek na kawę (samochód dla handlowca to drugi dom, śpi w nim, pracuje na komputerze, je, robi makijaż a czasem i demakijaż), znalazłam też pluszowego misia mojego synka. Wypadł przez zbita szybę, pomimo, że był zapięty pasami. Wspominając tamte wydarzenia dziękuję Bogu za drugie życie, najwyraźniej miał wobec mnie inne plany. Prosiłam o spokój i go dostałam na oddziale szpitalnym. Jak go wykorzystałam?

Mark Twain powiedział:

„Są dwa najważniejsze dni w Twoim życiu, 
dzień kiedy się urodziłeś
i dzień, w którym zrozumiałeś po co żyjesz”.
 
Wypadek sprowokował mnie do myślenia. Całymi dniami i nocami spałam, jadłam i rozmyślałam. Cieszyłam się, że jestem w szpitalu, nawet poprosiłam o przedłużenie pobytu. Miałam swój pokój, ładny, czysty, na nowo oddanym do użytku oddziale szpitala im. Jana Pawła II, gotowano mi, spałam ile chciałam, nie musiałam pracować, sprzątać, zajmować się małym dzieckiem. Miałam swój upragniony święty spokój. Wstawałam tylko na badania i jedzenie. Miałam wycieńczony organizm i nic ponad to. No i dowiedziałam się, że mam jeszcze zespół wazowaglany czy jakoś tak. Takie cudo ma wiele osób, tylko o tym nie wie. To nic groźnego, ani zaraźliwego. W karcie odnotowano, że mam jakieś zaburzenia, czego późniejszą konsekwencją był zakaz prowadzenia samochodu służbowego przez pół roku. Dla terenowego handlowca to niemal jak nieformalne wypowiedzenie z pracy. Nie ma tego złego, mąż mnie woził, to była dla niego okazja zrozumieć czym ja się zajmuję w praktyce, i poznałam uroki jazdy pociągami. Wracając na oddział, miałam czas, aby zadać sobie kilka ważnych pytań: 
  • Jak do tego doszło? 
  • Co i kto jest dla mnie najważniejszy w życiu? 
  • I w końcu, skoro dostałam drugie życie, to jak chcę je spędzić? 
Wzięłam kartkę do ręki i narysowałam logo mojej przyszłej firmy szkoleniowej. Kobietę przypominającą liść. Zachowałam zdjęcie.


A później powstała moja pierwsza strona www "Zdrowy Sukces".


Opracowałam cały biznes plan. Czy trzeba „dostać drugie życie”, aby zadać sobie takie pytania? Czy zawsze musimy uczyć się na własnych błędach? Pewnie nie ale, jak to powiedział profesor Andrzej Szyszko-Bohusz, do którego chodziłam na zajęcia na AWF'ie przed 20 laty:

„Człowieku zatrzymaj się na chwilę,
pozwól by dogonił Cię Twój cień.”

Przypomniałam sobie wtedy, że tuż po studiach, w 2000 roku jedną z moich pierwszych aktywności zawodowych było prowadzenie szkoleń motywacyjnych. Sprawiało mi to ogromną przyjemność, ale nie potrafiłam opłacić z tego rachunków. Może kremy za drogie kupowałam? Uświadomiłam sobie też, że kiedy pierwszy raz uczestniczyłam w bardzo profesjonalnym szkoleniu, które trwało 4 tygodnie ciągiem i kosztowało mnie 3 dodatkowe kilogramy i mnóstwo stresu, bo ciągle oblewałam testy, to już wtedy marzyłam, żeby zostać trenerem. Ale nie takim od fikołków, jak nazywali nas profesorowie na AWFie, nie trenerem fitnessu, czy pływania, bo takim już byłam. Miałam także wykształcenie pedagogiczne. Chciała być nauczycielem w sferze biznesu. I szybko się nim stałam, szkoląc na przykład lekarzy i pielęgniarki z obsługi sprzętu medycznego, który sprzedawałam. A w dni wolne od pracy, od czasu do czasu, szkoliłam jak zawodowy trener, np. urzędników miasta Lublin z „Budowania zespołów zadaniowych”, czy „Public Relations”. Z dnia na dzień musiałam się bardzo dużo nauczyć i zdobyć umiejętności, jak nauczyć tego innych. 

W tamtym czasie wogóle bardzo dużo się uczyłam, np. o elektrofizjologii i sprzęcie medycznym. Na specjalne kursy prowadzone w języku angielskim latałam do Hamburga czy Mediolanu, niektóre trwały 4 tygodnie ciągiem. 

Wracając do mojego hobby. Też nie było łatwo, było stresująco i uskrzydlająco. Realizowałam takie zlecenia w weekendy czy odbierając dni urlopowe. Wtedy kiedy inni odpoczywali, ja jechałam do drugiej pracy, a mając już dziecko, można powiedzieć do trzeciej. Ale kiedy wracałam z takiego szkolenia, to miałam wrażenie, że frunę niesiona przez radość, dumę i adrenalinę. Zaskakujące było, że jako „nie trener”, osoba bez doświadczenia i wykształcenia w danej dziedzinie dostawałam te zlecenia. Wychodziłam je, wydzwoniłam, wyprosiłam… Dziś wiem, że stosowałam „metodę małych kroków”, która wywołała „efekt motyla”. Jak przekonywałam innych do współpracy właśnie ze mną? Stosowałam, wówczas jeszcze nieświadomie, zestaw technik, które dziś nazywam "Świętą Trójcą Handlowca" (entuzjazm, zadawanie pytań i język korzyści) i byłam skuteczna.

Po urodzeniu drugiego dziecka w 2012 roku, wróciłam do pracy na rozmowę o mojej dalszej karierze. Wiedziałam, że chcę ją związać ze szkoleniami. W korporacji, w której wówczas pracowałam nikt nie dał mi odczuć, że „firma” chce abym została, ani mój bezpośredni przełożony, ani bardzo dziwna pani z HR. Znak? Pomimo, że przez wiele lat byłam najskuteczniejszym handlowcem zdobywającym nagrody w konkursach polskich i międzynarodowych, szybko i chętnie pożegnano się ze mną. 

Dlaczego Pani z HR była dziwna? Niedawno dołączyła do firmy, była młoda, miała długie rozpuszczone włosy, siedziała w bardzo dużym pokoju z oknami (w biurze, takie pokoje mieli tylko najważniejsi dyrektorzy) - to co dotychczas opisałam nie było dziwne. Teraz się zacznie. Na półkach i biurku było puściusieńko, ani jednej kartki, komputer wyłączony. Paliła e-papierosa i poprawiał ciągle te swoje długie włosy. Starał się zniechęcić mnie do pozostania w firmie. Po około pół godzinie dziwnej rozmowy, wyjęła z szuflady pismo, pokazała mi je i przeczytała, były tam 2 punkty, wytyczne kogo należy zwolnić w pierwszej kolejności, oba punkty pasowały do mojej sytuacji. Zastanawiałam się czy upierać się i pozostać w firmie. Odniosłam się do zapisów Credo, które wisiało na ścianie. Zapytałam szefa, który cały czas siedział obok mnie, czy chce, abym została. Milczał... 

Kiedyś zapytałam jednego z dyrektorów: jak jest szansa, ze będę w tej firmie trenerem wewnętrznym. Opowiedział, że mizerna, bo firma nie ma działu szkoleń nawet w planach. Ale dodał od siebie coś jeszcze, za co mu bardzo dziękuję, że gdyby firma chciała skorzystać z usług jakiegoś trenera, to musiałaby to być osoba z udokumentowanym doświadczeniem i certyfikatami potwierdzającym jego umiejętności. Wspomniany dyrektor zainspirował mnie do tego, że miesiąc później zapisałam się na Studia Zawodowe Coachingu, podczas których zawsze mogłam liczyć na najwygodniejszy fotel, ponieważ byłam w ciąży. Specjalnie dla mnie uruchomili też po raz pierwszy zjazdy online. Wcześniej także przeczuwałam, że dodatkowe fakultety przydadzą się, choć nie wiedziałam do czego i jak, więc jak tylko zatrudniłam się na etacie, zapisałam się także na studia podyplomowe z Zarządzania Zasobami Ludzkimi na UJ. Wtedy jeszcze nie byłam mężatką, nie miałam dwójki dzieci i psa, więc było mi łatwiej łączyć różne zadania.

Był taki czas, że byłam jeszcze na etacie, a już umawiałam się na rozmowy o pracę w innych firmach. Z resztą od zawsze tak robiłam. Nawet nie planując „przeprowadzki”, chodziłam na rozmowy rekrutacyjne przynajmniej raz na kwartał, a to żeby nie wypaść z formy, a to żeby poznać lepiej rynek, konkurencje, zdobyć nowe kontakty.

Innych korporacji, z różnych branż (szkoleniowej, medycznej), niestety nie potrafiłam przekonać do siebie, jako do trenera kompetencji miękkich, wszędzie za to proponowano mi stanowisko sprzedawcy. Wiedziałam, że nie chcę być już klasycznym handlowcem, chciałam pomagać innym stawać się skuteczniejszymi w sprzedaży. Pamiętam, kiedy pani dyrektor w jednej z korporacji szkoleniowych tak przeprowadziła ze mną rozmowę, aby zweryfikować moje umiejętności sprzedażowe. W ten sposób odegrałam swoją pierwszą rozmowę handlową, gdzie za zadanie miałam rozwiązać pewien problem, a finalnie sprzedać usługi szkoleniowe. Pracy nie dostałam, ale już po wyjściu z tego spotkania byłam bardzo szczęśliwa, bo właśnie nauczyłam się sprzedawać to, co chciałam oferować-usługi szkoleniowe. Nie była to darmowa lekcja, ale bardzo przyjemna, budująca i przydatna.

Wracając do "dziwnej pani z HR", zaproponowała mi rewelacyjną, 6 miesięczną odprawę,zostawili mi samochód, ubezpieczenie.

Bałam się rozwiązać umowę z korporacją, bo to oznaczało rezygnację ze stałego, wysokiego wynagrodzenia, z bonusów, służbowego samochodu, darmowego paliwa, telefonu, latania po świecie, darmowego zwiedzania, wykwintnych kolacji w eleganckich restauracjach, spania w hotelach, w których nie trzeba po sobie sprzątać, wsparcia innych osób, działów, jasnych celów i targetów, narzędzi pracy, systemów, hardware’ów, software’ów, wizyt w spa, z kontaktów z klientami i współpracownikami, których ceniłam, i z którymi się zaprzyjaźniałam, darmowej kawy, asystentki organizującej bilety, koszy prezentów na święta, prywatnej służby zdrowia, kontaktu z innowacyjnymi rozwiązaniami technologicznymi. Korporacje „wychowywały” mnie przez ponad 12 lat, nie tylko zawodowo. Jak bardzo bałam się odejść? Na skali 10 punktowej 9!

Bałam się i wahałam. Tym bardziej, że nikt mi nie mówił „dobrze robisz”, „dasz radę”, raczej słyszałam „Zwariowałaś?”, „Nie wygłupiaj się”, „Jak się nie lubi pracy, to trzeba ją polubić’, „Będziesz żałować…”, „Zostań w korpo, tam są pieniądze”. Moja rodzina obawiała się tej decyzji. Moi znajomi tak nie postępowali, za to podawali mi przykłady klęski innych repów, którzy „rozwiedli się” z korporacją na rzecz branży szkoleniowej, która po zastrzyku dotacji UE zwiększyła ilość firm i trenerów na polskim rynku o kilkaset procent i tak bardzo obniżyła standardy jakości usług, że skutecznie na długie lata odstraszyła klientów zarówno MŚP jak i korporacji.

W przerwie "dziwnej rozmowy z dziwną panią z HR" zadzwoniłam do męża. Po omówieniu sytuacji z Arturem, zgodziłam się odejść. Byłam przerażona jak to teraz będzie. Jednocześnie maiłam nadzieję, że jest to dla mnie okazja, aby rozpocząć nowe życie, zrealizować marzenie, bycia trenerem biznesu, tak na100% jakości i zaangażowania, profesjonalnie. 

Co sprawiło, że w końcu podjęłam decyzję o odejściu. Zadecydowałam. Postanowiłam, że jestem gotowa zacząć realizować moją życiową pasję i pomagać innym ludziom w ich rozwoju zawodowym i prywatnym. Że wystarczy już czekania, bo później nie będzie łatwiej. Posłuchałam siebie, wzięłam na siebie odpowiedzialność i konsekwencje. 

Bałam się odejść z korporacji, a dzięki tej decyzji, w przeciągu kolejnych 6 miesięcy pracowałam dla 6 różnych korporacji i to, jako partner w biznesie.

Marzyłam, aby szkolić innych z kompetencji biznesowych, aby pomagać im być efektywniejszymi w pracy, aby pomagać im odnajdywać więcej satysfakcji z pracy. I to właśnie robię, każdego dnia, w weekendy jak mam ochotę, bo energię mam lub znajduję zawsze. W końcu to moje hobby. Jako szef własnego losu niedzielę mogę zrobić sobie od poniedziałku do piątku. 

Na początku nazwałam się „Pogotowiem Trenerskim” i informowałam innych trenerów i firmy szkoleniowe, ze mogą do mnie zadzwonić dziś wieczór, a ja jutro rano zrealizuję za nich szkolenie. Dzięki temu zdobywam kolejne, bezcenne przy rozkręcaniu firmy, zlecenia. W kolejnych latach pięknie się to rozkręciło. Zerknij proszę na referencje jakie dostałam od klientów. 

Sama ustalam sobie targety, sama przed sobą robię rachunek zysków i strat, nie muszę się przed nikim tłumaczyć, nie muszę też współpracować z tymi, z którymi nie chcę. Zarabiam mniej niż w korpo, puki co. Nie będzie łatwo przekroczyć ten pułap finansowy, bo jako najskuteczniejszy handlowiec otrzymywałam pensje, licząc z bonusami, przekraczającą niekiedy wynagrodzenia szefów mojego szefa. Pamiętam, że kiedy podczas jednej z konferencji,  do managerów i dyrektorów dotarło, jaki bonus zgarnę  za pierwsze miejsce w konkursie sprzedażowym w krajach EMEA, nie wiedzieli jak się mają ze mną przywitać, tacy byli skrępowani. Poza tym nie wiedzieli kim jestem, jak mam na imię, taki trybik w maszynie. To było krępujące. Później wszyscy poszli na imprezę. A ja najpierw na mój ukochany basen, zobaczyć swój cień na jego dnie. Marzenia się spełniają, byłam sama w basenie i saunie. A potem ruszyłam na parkiet, bo tańczyć też uwielbiam, z odbitymi okularkami wokół oczu wywołam podwójne zdziwienie: "Gdzie ty się podziewałaś? Co Ci się stało?". Byłam na spotkaniu ze sobą i relaksowałam się. Odbierałam nagrodę - stan relaksu. 

Lubiłam pracę w korporacji, do dziś doceniam, to co dzięki niej zyskałam. Odchodząc z ostatniej firmy, napisałam list do współpracowników, w którym na jednej stronie A4 wymieniłam 14 powodów, za które dziękuję.


Dear friends and colleagues,

After 8 years and 4 months, my adventure with Johnson & Johnson comes to an end. Now is a good time to express my thanks for everything the Company has given me, for the opportunities I was provided with, and for the huge business success I was able to achieve. First and foremost a big thank you for the wonderful people that I met, that I had a chance to work with, learn from, and also party with celebrating the many business successes we had. Thank you for the opportunity to contribute to the development of electrophysiology in Poland! Thank you for allowing me to take part in international conferences. Thank you for the opportunity to meet fantastic people from all over the world. I am grateful that I was able to take part in interesting and often innovative sales and marketing projects.
Thank you for the medical care that was provided for me and my family, and since I have two children, I used it routinely. One appreciates private healthcare advantages when one has to go back to public primary care :)

Thank you all for your patience and understanding, giving me your time and helping me in my daily work. Thank you particularly to Michał Płudowski, who gave me a chance and welcomed me to the Biosense Webster Team in 2006, and together with Marek Łazowski introduced me to the world of electrophysiology.

Thank you to Tomasz Wolski, because thanks to your support and managerial ability, we managed to get Polish and international awards and fantastic bonuses. I respect and appreciate Tomasz particularly because of his ability to manage the great expansion of the sales and clinical team. At a time when the trend at JNJ was layoffs, Tom created new jobs!!! And I know that he is still working on it.
I thank the wonderful Biosense Webster Team !!! Inga! Asia! Ula! Renatka! Michał! Grzesiu! Tomasz Łucjan, Kasia Dyba ...! Thank you for the support not only on the professional side, but also for the energy, thank you for lending the screwdriver and existential conversation during the long routes, thank you for homemade gingerbread, and lectures on alternative music:)

There are many people who really helped me in everyday work not only from Poland:)! That’s why I like and appreciate working in big international companies. A large team provides many support opportunities. Marta, Anders, Marysia, Asia, Kasia, in general the Costumer Service and IT teams!!! Probably there was not a day without my calling you guys!:) Marzenka Barchańska, who has recently passed away :((( and Ala Hajto !!! Diana! Girls outside of the BW, but they helped me very often and much!

I’ve learned a lot from Francois Gaudemet and Ryszard Lubiński, especially how to look at a business from a different perspective, how to grow also according to my goals, not just the Company’s. They also introduced me to the atmosphere, which surrounds smart businessmen. This atmosphere is an invaluable compass in my daily business decisions.

The company and the unique people I have met through all these work years prepared me professional to further career development. Johnson & Johnson supported me professionally when I decided to look for challenges outside of our company. My present choices and activities are largely a consequence of the experience from JNJ! Once again, THANK YOU :)

I wish all of you many happy moments in JNJ :)

Warm regards,
Dorota Dwernicka

Korporacje dały mi wiele satysfakcji, zarówno w sferze zawodowej jak i prywatnej, zdobyłam mnóstwo bezcennych znajomości i niezapomnianych momentów, takich jak np. medytacja na szczycie góry w Wielkim Kanionie Kolorado czy pływanie kajakami nocą po świecącej Laguna Grande w Puerto Rico. Cofając się w czasie podjęłabym dokładnie takie same decyzje, ponieważ one doprowadziły mnie tu, gdzie teraz jestem.



To zdjęcie pochodzi z imprezy firmowej podczas której odbierałam kolejną nagrodę za osiągnięcia w sprzedaży.

Wiem, że wiele osób zastanawia się: etat, czy własna działalność, korpo czy mała, lokalna firma? Prowadziłam na ten temat prelekcję "WORKING FOR A BIG CORPORATION – GOOD FOR MY CAREER…?, podczas Konferencji Women’s Business Network. Była to moja pierwsza prelekcja po angielsku i żebym nie czuła się zbyt swobodnie miałam ostre zapalenie krtani, ledwo mówiłam, a raczej skrzeczałam. Przez godzinę wykazywałam zalety pracy w dużych firmach, jednak kończąc wspomniałam przekornie, że jeżeli miała bym mówić o wadach potrzebowałabym znacznie więcej czasu niż tylko jedną godzinę. Chciałam zostać na etacie, być częścią zespołu, wspinać się na kolejne szczeble kariery. Ale tak wyszło, że rozwijam własną działalność i przy okazji siebie, buduję zespół współpracując z innymi firmami. Dziś wiem, że aby mieć ponad przeciętne efekty, czy to w małym rodzinnym biznesie, czy w dużej międzynarodowej firmie, w obu przypadkach trzeba pracować równie ciężko, no i oczywiście mądrze. A tego nauczyły mnie głównie korporacje.

Teraz sama uczę tego innych. Tylko udoskonalam poznane systemy o podejście zgodne z filozofią Einstein ‘a:
„Uprość tak bardzo jak to możliwe, ale nie za bardzo.”
Uczę tylko najskuteczniejszych technik i podejść, i tylko tych, nie wszystkich możliwych. Wybieram tylko te rozwiązania, które sprawdziłam w praktyce, głównie jako sprzedawca i mam 100% pewność, że przynoszą ponadprzeciętne efekty naszemu biznesowi czy samopoczuciu.

Czym dzisiaj zajmuję się? Co oferuję? Szczególnie zachęcam do skorzystania z Maximum Solutio, ale także z reszty mojej oferty, którą m.in. prezentuję TUTAJ.  

Zapraszam Cię do odwiedzenia także mojej strony www. Prezentuje ona to, co jest dla mnie ważne. Znajdziesz tu moje inspiracje, aktualną ofertę, referencje, ulubione cytaty, moje Credo, informacje jak udzielam się charytatywnie, czy też informacje o osobach, które ze mną współpracują.

Oprócz Credo, szczególnie ważne są dla mnie zasady, którymi się na co dzień kieruję, a które, co jakiś czas aktualizuję. 

dorotadwernicka.pl

Artykuł pisałam i aktualizowałam od 19.10.2016 do 31.03.2021

Komentarze

Na czym polegają sesje „Maximum Solutio”? I jak (współ)pracujemy?

"Koło życia" w 10 krokach - ćwiczenie coachingowe

Na czym polegają sesje „Maximum Solutio”? I jak (współ)pracujemy?

Co łączy, a co różni coaching (Maximum Solutio) i terapię, np. Ericksonowską?