Dieta, sport i filozofia życia
Poniższy artykuł napisałam w 2017 roku. Dziś kilka spraw wygląda nieco inaczej, a niektóre zupełnie inaczej, ale o tym napiszę kiedy indziej. Wspomnę tylko, że przedwczoraj robiąc drugą pompkę naderwałam mięśnia co unieruchomiło mnie na kilka dni. Na szczęście to nic poważnego, a efektem ubocznym jest to, że postanowiłam w końcu "odpalić" bloga!:) i dostałam kilka masaży w pakiecie.
Nazywano mnie terrorystką, corporate zombie, konserwą... Kiedy chodziłam do liceum i mieszkałam z moją ukochaną Babcią Bronią, skrupulatnie pilnowałam ją, aby właściwie zażywa lekarstwa. Kiedy przeglądałam dozownik z tabletkami lub poganiałam ją wieczorem, aby zjadła ostatnią porcje leków, mówiła, że jestem terrorystka. Pracując już, a jeszcze nie mając dzieci, ciężko pracowałam w międzynarodowych firmach, często w weekendy i nocami mąż nazywał mnie corporate zombie, czasem intonując to pieszczotliwie, ale częściej z irytacją w głosie.
Niedługo „stuknie mi 40”, 5 letnie córka Lila zaczyna podbierać mi kosmetyki, a 9 letni syn Agi nie pozwala się obściskiwać przy kolegach i pyta co to sex. Mąż zaczął używać kremu przeciwzmarszczkowego pod oczy. Czas leci. Coraz więcej osób pyta mnie co takiego robię, że tak się „zakonserwowałam”. Ja wobec siebie jestem bardziej krytyczna. Czasem odpowiadam od razu przy kawie lub lampce wina, czasem odpisuję mailem. I właśnie jeden z ostatnich maili okazał się na tyle obszerny, że pomyślałam, aby wykorzystać go do artykułu.
Co pomaga mi trzymać formę? Kocham i jestem kochana. A co ponad to?
Do wysiłku fizycznego, zdrowego odżywiania się i optymizmu życiowego od dawna podchodziłam bardzo świadomie i dużą troską. Nie tylko są to dla mnie ważne tematy, ale ja je uwielbiam, a bywały całe lata, że się nimi fascynowałam.
Gruntowną wiedzę na temat wysiłku fizycznego oraz właściwego odżywiania się zdobyłam na Akademii Wychowania Fizycznego, zwłaszcza podczas zajęć z fizjologii, biochemii, dietetyki, medycyny sportu. Najwięcej od strony praktycznej nauczyłam się kończąc kierunek trenerski z pływania. Później kiedy pisałam pracę magisterską na temat zdrowego odżywiania się zebrałam i usystematyzowałam całą zdobytą wiedzę. Pracując jako instruktorka fitness uruchomiłam w 2000 roku autorski projekt rozwojowy dla klubowiczek „Zdrowa Holistycznie”, podczas którego uczyłam panie jak:
Jak dbam o kondycję, dietę i stan psychiczny?
Na co dzień mam dużo stresu. Jak się stresuje nie mam apetytu (no, ale niektórzy mają odwrotnie), poza tym stres przyśpiesza przemianę materii, u mnie ewidentnie. Pilnuję się, żeby jeść regularnie. Zaraz po przebudzeniu piję kawę z mlekiem i cukrem. Jeżeli do godziny nie mogę zjeść śniadania to jem banana. Później jem pierwsze albo drugie śniadanie. Około 14.00, Wówczas zaczyna mi burczeć w brzuchu, lubię poczuć głód (taki delikatnie i do pół godziny), wydaje mi się, że zwiększam w ten sposób kontakt z moim ciałem, lepiej czuję moje potrzeby w tym fizjologiczne. Nie jestem w stanie zjeść pierwszego i drugiego dania bezpośrednio po sobie. Jem małe porcje. Najczęściej połowę z tego co inne osoby. Uwielbiam zupy kremy, gęste i sycące, najchętniej gotowane nie na mięsie. Drugie dania to makarony, kluski, pierogi, naleśniki, ryże itp.:) Mięsa nie lubię, szczególnie wyglądu, zapachu też, a jak pomyślę o przetwórstwie to mi twarz wykrzywia. Przykro mi, że zwierzęta są tak traktowane, zabijane. Nie czytałam żadnych opracowań na ten temat, ale intuicja mi podpowiada, że nie musimy jeść mięsa, żebyśmy byli zdrowi, wręcz odwrotnie. Jeżeli nie mam wyboru to zjem drób, raz na miesiąc, coraz rzadziej. Ale lubię sosy, te od mięs. Drugie danie jemy około 18.00, a kolacje o 20.00. Pomiędzy jem jabłka, gruszki, marchewki. Po ostatnim posiłku nie podjadam, bo nie chce mi się drugi raz myć zębów. Myślę, że to co jemy jest bardzo ważne, ale równie istotne jest jak jemy. Ja jem wolno, bardzo wolno. Obserwując innych, jem trzy razy wolniej niż inni. Czasem tak wolno, że przerwa na obiad się kończy, wszyscy dawno już zjedli, piją kawę zagryzając ciachem, a ja jestem w połowie dania. Na deser lubię wziąć jeszcze raz zupę. Uwielbiam nasiona, orzechy, owoce, warzywa, jak tylko mam wybór, to je właśnie jem, kiedy inni zamawiają np. stek.
MOJA DIETA jest bardzo monotonna, tak lubię. Nawet w restauracjach zazwyczaj zamawiam to samo. Z resztą lubię, jak pani kelnerka mówi: ”to co zwykle?”, i wymienia: makaron z podwójną ilością warzyw i sosem śmietanowym, albo makaron z kurczakiem bez kurczaka, zupa krem, sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, lampka białego wytrawnego… Wolę potrawy bezmięsne, im jestem starsza, tym bardziej kieruję się przekonaniami, wcześniej kierowałam się jedynie smakiem. Z natury jem zdrowo, nie musiałam o tym czytać, organizm podpowiada mi, co jest dla mnie dobre, a co nie. Mięsa i nabiału nie lubię, „nie ładnie” dla mnie pachną, odrzuca mnie. Nie mam pojęcia jak smakuje chrzan, pasztet, wędzona ryba, kiszona kapusta, stek, schabowy czy baleron... i 80 % menu z restauracji.
Wiem, że zarówno nadmiar jak i niedomiar mogą być szkodliwe dla organizmu, więc aby dzieci widziały dobry przykład, przy nich i dla nich nakładam sobie to czego nie lubię i skubię to, np. gulasz (zjadam sos z kaszą) czy kotlet drobiowy.
Piję dużo wody, niegazowanej, ciepłej, przez cały dzień, nie wiem ile, bo pootwieranych mam kilka butelek w różnych miejscach domu i w pracy. Czasem na biurku mam kawę (wiem odwadnia), zieloną herbatę z miodem, sok pomarańczowy i wodę. Najczęściej zaczynam dzień od wody, a wieczorem lub w nocy jak mi się chce jeść wypijam szklankę ciepłej (podgrzanej) wody. Jak mi się woda znudzi dodaję do niej trochę cytryny. Tak lubiłam od zawsze, później dowiedziałam się, że to bardzo dobry sposób na odkwaszanie organizmu i dobre dla zawodowych mówców. Tym bardziej świadomie korzystam z tego drinka. Kiedyś poprosiłam organizatorki konferencji Art. Business Festival, aby co pół godziny przynosiły mi szklankę ciepłej wody. Przynosiły, ale ze mnie taka gaduła, że nie miałam czasu ich wypić. I tak na koniec spotkania miałam pokaźny bufet na scenie. Kilka razy w miesiącu piję białe wytrawne wino, kocham Prosecco, w sumie wypijam może butelkę na 2 miesiące. Szklankę coli piję maksymalnie raz w miesiącu.
Do domu nie kupuję niezdrowych produktów, czyli fast foodów, coli i innych gazowanych kolorowych trucizn, chipsów… Artek kupuje gorzką czekoladę, ja biszkopty. Jak dzieci proszą o ciacho to daję im ryżowe koła, czasem ciastka misie z nadzieniem czekoladowym, albo kabanos. Rozpieszczamy się od czasu do czasu Mieszanką Krakowską, ale to jest gł. Galaretka i śmiejżelkami.
Problem ze słodyczami jest jak je kupimy dla gości, a potem zalegają w domu, wtedy je podjadam. W takie dni potrafię przez 3 dni pod rząd zjeść po całej czekoladzie! Później przez 3 tygodnie mam wypryski, najgorzej jest po krajankach. Dla tego tych ostatnich unikam jak ognia, choć je uwielbiam.
Lubię białe bułki ale jeżeli mam w domu ciemny chleb na zakwasie z całymi ziarnami, to po niego sięgam. Najczęściej na talerzu nie mam więcej niż 3 składniki (chleb z masłem, pomidor, jajecznica). Tak mi smakuje, dodatkowo żołądkowi łatwiej jest strawić prostsze kombinacje. Zazwyczaj „za jednym razem” jem 2 kromeczki lub 1 bułkę. I taką porcją się nasycę. Bardzo lubię kiełki i majonez. Dodaję je do kanapek.
Do kolacji robię dzban ciepłej herbaty z cytryną i cukrem, ten ciepły i słodki napój wypełnia mi żołądek definitywnie i…jednocześnie rozkurcza żołądek ściśnięty np. od stresu. Mam szybki metabolizm, nie mogę jeść niektórych warzyw czy nasion, np. sałat, brokułów i pestek dyni, bo żołądek skręca mi się jak wyciskana szmatka. Na ziarna znalazłam sposób. Chowam je pod ser żółty i pomidora. W ten sposób udaje mi się oszukać organizm.
MAM DUŻO WYSIŁKU FIZYCZNEGO, choć ostatnio w ogóle nie chodzę na żadne zajęcia. Ale… Co dziennie, niekiedy po kilka razy, wchodzę po schodach z obciążeniem na 3 p, z przodu mam plecak, na plecach Lilkę, a w obu rękach siatki z zakupami... Pod drzwiami serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej, trening kardio zaliczony. Zdarza mi się grać w piłkę nożną czy ping-ponga z dzieciakami, za Lilką biegam, bo ona biega. Nadal zdarza mi się być konikiem dla 2 jeźdźców. Z synem czasem pokopiemy w piłę. Uwielbiam saunę, tam też potrafię zrobić sobie trening. Potrafię wykonać sobie masaż brzucha przyśpieszający przemianę materii, ale z tego korzystam jedynie jak mam problemy zdrowotne. Pamiętam jak na jednej imprezie, daleki znajmy powiedział, że boli go brzuch, a mój mąż skomentował na głos, to Dorota ci go rozmasuje. Choć mój mąż powiedział to na poważnie, na szczęście nikt tego tak nie potraktował. To, że potrafię pomóc sobie nie znaczy, że pomogę komuś, i że mam na to ochotę.
Kiedyś dużo trenowałam, teraz, w kontekście treningu rozciągam się, niezmiennie od czasów podstawówki. Wówczas bolały mnie stawy i to był sposób na zmniejszenie bólu. Bolały mnie tak bardzo, że czasem kołysząc się zasypiałam na siedząco. Rozciąganie dodatkowo relaksuje, a jak wspominałam mam dużo stresu. Rozciągam się w…łazience i w łóżku, jest sporo fajnych pozycji, boskich np. dla pleców, które spokojne można robić układając się do snu. Rozciągam się tak, aby czuć możliwości mojego ciała, wytrzymuję pozycję kilka sekund i zmieniam pozycję. W łazience czy łóżku zajmuje mi to po 5 min!:) Rozciągam się ciągle, stojąc podczas gotowania i będąc na spacerze z pieskiem. Czasem chodzę na basen i na jogę, podczas tych zająć dużo się rozciągam. Kiedy mam okazję uprawiam różne sporty, to zaszczepił we mnie AWF: pływam na łódkach, boksuję, pływam na kajakach, jeżdżę na nartach, snowboardzie…
Kocham basen, jak tylko mam wolny czas, albo kiedy zatrzymuję się w bardziej komfortowym hotelu, koniecznie korzystam z basenu. Pamiętam kiedy podczas konferencji dostałam jedną z nagród za osiągnięcia w sprzedaży, zaraz po niej poszłam na basen, pozostałe osoby szalały już na parkiecie, zatem basen był tylko do mojej dyspozycji, z widokiem na panoramę Łodzi, takie klimaty lubię najbardziej. Po basenie dołączyłam do imprezy, bynajmniej nie po to, aby spalić kalorie. Kiedy indziej, rano przed szkoleniem które prowadzałam wraz z Jackiem Rozenkiem dla pracowników PKO, poszłam popływać w hotelowym basenie i do końca dnia miałam mocno odbite okularki wokół oczu, bardzo krepujące, ale audytorium musiało mieć ubaw.
Cały czas coś wymyślam, nad czymś myślę, np. nowe programy warsztatów, jak zorganizować weekend czy wakacje, jak zdobyć nowe zlecenie czy nowego klienta, jak zamienić mieszkanie na większe lub wybudować w końcu dom. Myślę tak dużo, że czasem mam już tego dosyć. Ale w kontekście balansu energetycznego myślenie też pobiera dużo energii z organizmu. Po za tym trening mózgu przeciwdziała niektórym chorobą układu nerwowego.
Co mnie dyscyplinuje, aby jeść zdrowo, nawet wtedy kiedy mam prawo odpuścić?
Względy estetyczne. Przez wypryski bardzo wiele się wstydziłam i nacierpiałam. Tak mnie bolały, że np. w nocy jak ucisnęłam któryś, wybudzałam się ze łzami w oczach. Wiem, że zadbanym wyglądem zewnętrznym można wiele zyskać. „Jak cię widzą tak cię piszą”. Lubię jak ubrania dobrze na mnie leżą – nie cierpię jak mnie coś opina. Kiedy patrzę w lusterko podczas robienia makijażu czy gimnastykując się, chcę być zadowolona z tego co widzę: zadbaną fitness mamą i żoną / business woman i się czuć ze sobą dobrze.
Zgadzam się z filozofią „jesteś tym, co jesz”, ale biorę to bardzo do siebie, nie oceniam innych ludzi po wyglądzie. Jednak jak widzę osoby z dużą nadwagą chciałabym im pomóc (dla ich zdrowia i lepszego samopoczucia). Zdaję sobie sprawę, że coraz więcej osób ma zaburzenia metaboliczne, które wpływają na ich wagę. Codziennie też słyszę osoby, które wymieniają się bardzo trafnymi stwierdzeniami na temat zdrowego stylu życia, ale w tym samym czasie opychają się, jedzą batony, piją colą.
Atletyczna sylwetka sprawia, że ludzie poważniej Cię traktują. Trenujesz swoje ciało, wiec jesteś: zadaniowa, systematyczna, wytrwała… Łatwo odróżnić osoby które uprawiają jakiś sport od tych, które brzydzą się potem. One inaczej poruszają się, mają inne sylwetki, inaczej gestykulują, inaczej wysławiają się, mają inaczej napiętą skórę. Zdaję sobie z tego sprawę, znajduję potwierdzenie tego w życiu codziennym, to mnie motywuje, do dbania o zarysowaną rzeźbę ramion i kostkę na brzuchu, której nikt poza mną nie widuje. Mąż? Przed nim to akurat skrywam, bo zaraz mnie zagania do kuchni, żebym coś zjadła.
Co jeszcze karmi się moimi kaloriami?
Uważam, że nasze ciała to nasze świątynie…Jedząc mam wiele szacunku do tego, co jem. Jestem wdzięczna za jedzenie i ważny jest dla mnie sposób jedzenia: estetycznie i powoli. Nie cierpię jeść w biegu np. zapiekanki, z której coś kapie… Na samą myśl boli mnie żołądek. Jak jem w pośpiechu zaczyna mnie boleć brzuch, tak jakby coś przecinało mnie w poprzek. Ładnie przygotowana niewielka porcja, udekorowana oliwą i ziołami na brzegach talerza, cisza, spokój…to chyba forma medytacji, sama myśl o tym uspakaja mnie.
Zdaję sobie także sprawę z tego co jest moim obszarem do pracy. Przede wszystkim powinnam więcej jeść. Prawdopodobnie powinnam bardziej zróżnicować dietę. Przydałby się także trening siłowy i wytrzymałościowy, a moje rozciąganie powinno być mieć „szerszy zakres” ruchu i czasu. Od czego zacząć?
JESTEM NIEPOPRAWNĄ OPTYMISTKĄ. Zawsze doszukuję się pozytywnych stron nawet najgorszego wydarzenia. Zawsze staram się znaleźć wytłumaczenie dla najcięższych sytuacji. Niekiedy porostu, po ludzku odpuszczam, daję sobie komfort nie myślenia na dany temat. Mam taki sposób poprawiania sobie humoru. Kiedy tylko czuję, że dopada nie dół energetyczny, pesymizm, stan depresyjny, jesienna plucha, nerwowość… Robię sobie ćwiczenie, które nazywam modlitwą. To samo proponuję synkowi który kończy wieczorną modlitwę. To podejście brzmi: „Wymień 10 „rzeczy”, za które jesteś wdzięczny”. Ja wymieniam: życie, zdrowie, rodzinę, dzieci, męża, samodzielność, ambicje, ciekawość, za wszystkich, którzy powiedzieli mi nie, za kolejne szansy, za ludzi, którzy mnie otaczają, za życie w 21 wieku, za pokój…
Mój sposób życia i odżywiania są bardzo powtarzalne, to są już nawyki, z których niezmiernie się cieszę, bo przynajmniej w tym obszarze nie muszę się tak bardzo pilnować i dyscyplinować.
Ach, no i uwielbiam chodzić z mężem do restauracji, na śniadanie, na obiad czy kolacje. On zazwyczaj bierze sałatkę lub espresso, a ja makaron. A kelner kładzie nam na stola te dania odwrotnie. Oboje uwielbiamy sushi, jak mamy jakąś okazję do świętowania idziemy właśnie wspólnie coś przekąsić. Szczególnym miejscem jest dla nas „Malinowy Anioł”.
Mam nadzieję, że tym artykułem pomogłam Ci zwrócić uwagę na kilka ważnych wątków, lub je ze sobą połączyć. Chciałam Cię zainspirować do dbania o siebie jeszcze bardziej. Mnie pisanie o tym w co wierzę i co jest moim „the best practise” zobowiązuje jeszcze mocniej abym się trzymała tego co właśnie Ci o sobie powiedziałam. Może zrobisz to samo? Wyznacz sobie zdrowe zasady, podziel się nimi z innymi i trzymaj się ich. Zachęcam Cię serdecznie:)
2017
Nazywano mnie terrorystką, corporate zombie, konserwą... Kiedy chodziłam do liceum i mieszkałam z moją ukochaną Babcią Bronią, skrupulatnie pilnowałam ją, aby właściwie zażywa lekarstwa. Kiedy przeglądałam dozownik z tabletkami lub poganiałam ją wieczorem, aby zjadła ostatnią porcje leków, mówiła, że jestem terrorystka. Pracując już, a jeszcze nie mając dzieci, ciężko pracowałam w międzynarodowych firmach, często w weekendy i nocami mąż nazywał mnie corporate zombie, czasem intonując to pieszczotliwie, ale częściej z irytacją w głosie.
Niedługo „stuknie mi 40”, 5 letnie córka Lila zaczyna podbierać mi kosmetyki, a 9 letni syn Agi nie pozwala się obściskiwać przy kolegach i pyta co to sex. Mąż zaczął używać kremu przeciwzmarszczkowego pod oczy. Czas leci. Coraz więcej osób pyta mnie co takiego robię, że tak się „zakonserwowałam”. Ja wobec siebie jestem bardziej krytyczna. Czasem odpowiadam od razu przy kawie lub lampce wina, czasem odpisuję mailem. I właśnie jeden z ostatnich maili okazał się na tyle obszerny, że pomyślałam, aby wykorzystać go do artykułu.
Co pomaga mi trzymać formę? Kocham i jestem kochana. A co ponad to?
Do wysiłku fizycznego, zdrowego odżywiania się i optymizmu życiowego od dawna podchodziłam bardzo świadomie i dużą troską. Nie tylko są to dla mnie ważne tematy, ale ja je uwielbiam, a bywały całe lata, że się nimi fascynowałam.
Gruntowną wiedzę na temat wysiłku fizycznego oraz właściwego odżywiania się zdobyłam na Akademii Wychowania Fizycznego, zwłaszcza podczas zajęć z fizjologii, biochemii, dietetyki, medycyny sportu. Najwięcej od strony praktycznej nauczyłam się kończąc kierunek trenerski z pływania. Później kiedy pisałam pracę magisterską na temat zdrowego odżywiania się zebrałam i usystematyzowałam całą zdobytą wiedzę. Pracując jako instruktorka fitness uruchomiłam w 2000 roku autorski projekt rozwojowy dla klubowiczek „Zdrowa Holistycznie”, podczas którego uczyłam panie jak:
- poprawnie ćwiczyć
- zdrowo odżywiać się
- i optymistycznie myśleć
Jak dbam o kondycję, dietę i stan psychiczny?
Na co dzień mam dużo stresu. Jak się stresuje nie mam apetytu (no, ale niektórzy mają odwrotnie), poza tym stres przyśpiesza przemianę materii, u mnie ewidentnie. Pilnuję się, żeby jeść regularnie. Zaraz po przebudzeniu piję kawę z mlekiem i cukrem. Jeżeli do godziny nie mogę zjeść śniadania to jem banana. Później jem pierwsze albo drugie śniadanie. Około 14.00, Wówczas zaczyna mi burczeć w brzuchu, lubię poczuć głód (taki delikatnie i do pół godziny), wydaje mi się, że zwiększam w ten sposób kontakt z moim ciałem, lepiej czuję moje potrzeby w tym fizjologiczne. Nie jestem w stanie zjeść pierwszego i drugiego dania bezpośrednio po sobie. Jem małe porcje. Najczęściej połowę z tego co inne osoby. Uwielbiam zupy kremy, gęste i sycące, najchętniej gotowane nie na mięsie. Drugie dania to makarony, kluski, pierogi, naleśniki, ryże itp.:) Mięsa nie lubię, szczególnie wyglądu, zapachu też, a jak pomyślę o przetwórstwie to mi twarz wykrzywia. Przykro mi, że zwierzęta są tak traktowane, zabijane. Nie czytałam żadnych opracowań na ten temat, ale intuicja mi podpowiada, że nie musimy jeść mięsa, żebyśmy byli zdrowi, wręcz odwrotnie. Jeżeli nie mam wyboru to zjem drób, raz na miesiąc, coraz rzadziej. Ale lubię sosy, te od mięs. Drugie danie jemy około 18.00, a kolacje o 20.00. Pomiędzy jem jabłka, gruszki, marchewki. Po ostatnim posiłku nie podjadam, bo nie chce mi się drugi raz myć zębów. Myślę, że to co jemy jest bardzo ważne, ale równie istotne jest jak jemy. Ja jem wolno, bardzo wolno. Obserwując innych, jem trzy razy wolniej niż inni. Czasem tak wolno, że przerwa na obiad się kończy, wszyscy dawno już zjedli, piją kawę zagryzając ciachem, a ja jestem w połowie dania. Na deser lubię wziąć jeszcze raz zupę. Uwielbiam nasiona, orzechy, owoce, warzywa, jak tylko mam wybór, to je właśnie jem, kiedy inni zamawiają np. stek.
MOJA DIETA jest bardzo monotonna, tak lubię. Nawet w restauracjach zazwyczaj zamawiam to samo. Z resztą lubię, jak pani kelnerka mówi: ”to co zwykle?”, i wymienia: makaron z podwójną ilością warzyw i sosem śmietanowym, albo makaron z kurczakiem bez kurczaka, zupa krem, sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, lampka białego wytrawnego… Wolę potrawy bezmięsne, im jestem starsza, tym bardziej kieruję się przekonaniami, wcześniej kierowałam się jedynie smakiem. Z natury jem zdrowo, nie musiałam o tym czytać, organizm podpowiada mi, co jest dla mnie dobre, a co nie. Mięsa i nabiału nie lubię, „nie ładnie” dla mnie pachną, odrzuca mnie. Nie mam pojęcia jak smakuje chrzan, pasztet, wędzona ryba, kiszona kapusta, stek, schabowy czy baleron... i 80 % menu z restauracji.
Wiem, że zarówno nadmiar jak i niedomiar mogą być szkodliwe dla organizmu, więc aby dzieci widziały dobry przykład, przy nich i dla nich nakładam sobie to czego nie lubię i skubię to, np. gulasz (zjadam sos z kaszą) czy kotlet drobiowy.
Piję dużo wody, niegazowanej, ciepłej, przez cały dzień, nie wiem ile, bo pootwieranych mam kilka butelek w różnych miejscach domu i w pracy. Czasem na biurku mam kawę (wiem odwadnia), zieloną herbatę z miodem, sok pomarańczowy i wodę. Najczęściej zaczynam dzień od wody, a wieczorem lub w nocy jak mi się chce jeść wypijam szklankę ciepłej (podgrzanej) wody. Jak mi się woda znudzi dodaję do niej trochę cytryny. Tak lubiłam od zawsze, później dowiedziałam się, że to bardzo dobry sposób na odkwaszanie organizmu i dobre dla zawodowych mówców. Tym bardziej świadomie korzystam z tego drinka. Kiedyś poprosiłam organizatorki konferencji Art. Business Festival, aby co pół godziny przynosiły mi szklankę ciepłej wody. Przynosiły, ale ze mnie taka gaduła, że nie miałam czasu ich wypić. I tak na koniec spotkania miałam pokaźny bufet na scenie. Kilka razy w miesiącu piję białe wytrawne wino, kocham Prosecco, w sumie wypijam może butelkę na 2 miesiące. Szklankę coli piję maksymalnie raz w miesiącu.
Do domu nie kupuję niezdrowych produktów, czyli fast foodów, coli i innych gazowanych kolorowych trucizn, chipsów… Artek kupuje gorzką czekoladę, ja biszkopty. Jak dzieci proszą o ciacho to daję im ryżowe koła, czasem ciastka misie z nadzieniem czekoladowym, albo kabanos. Rozpieszczamy się od czasu do czasu Mieszanką Krakowską, ale to jest gł. Galaretka i śmiejżelkami.
Problem ze słodyczami jest jak je kupimy dla gości, a potem zalegają w domu, wtedy je podjadam. W takie dni potrafię przez 3 dni pod rząd zjeść po całej czekoladzie! Później przez 3 tygodnie mam wypryski, najgorzej jest po krajankach. Dla tego tych ostatnich unikam jak ognia, choć je uwielbiam.
Lubię białe bułki ale jeżeli mam w domu ciemny chleb na zakwasie z całymi ziarnami, to po niego sięgam. Najczęściej na talerzu nie mam więcej niż 3 składniki (chleb z masłem, pomidor, jajecznica). Tak mi smakuje, dodatkowo żołądkowi łatwiej jest strawić prostsze kombinacje. Zazwyczaj „za jednym razem” jem 2 kromeczki lub 1 bułkę. I taką porcją się nasycę. Bardzo lubię kiełki i majonez. Dodaję je do kanapek.
Do kolacji robię dzban ciepłej herbaty z cytryną i cukrem, ten ciepły i słodki napój wypełnia mi żołądek definitywnie i…jednocześnie rozkurcza żołądek ściśnięty np. od stresu. Mam szybki metabolizm, nie mogę jeść niektórych warzyw czy nasion, np. sałat, brokułów i pestek dyni, bo żołądek skręca mi się jak wyciskana szmatka. Na ziarna znalazłam sposób. Chowam je pod ser żółty i pomidora. W ten sposób udaje mi się oszukać organizm.
MAM DUŻO WYSIŁKU FIZYCZNEGO, choć ostatnio w ogóle nie chodzę na żadne zajęcia. Ale… Co dziennie, niekiedy po kilka razy, wchodzę po schodach z obciążeniem na 3 p, z przodu mam plecak, na plecach Lilkę, a w obu rękach siatki z zakupami... Pod drzwiami serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej, trening kardio zaliczony. Zdarza mi się grać w piłkę nożną czy ping-ponga z dzieciakami, za Lilką biegam, bo ona biega. Nadal zdarza mi się być konikiem dla 2 jeźdźców. Z synem czasem pokopiemy w piłę. Uwielbiam saunę, tam też potrafię zrobić sobie trening. Potrafię wykonać sobie masaż brzucha przyśpieszający przemianę materii, ale z tego korzystam jedynie jak mam problemy zdrowotne. Pamiętam jak na jednej imprezie, daleki znajmy powiedział, że boli go brzuch, a mój mąż skomentował na głos, to Dorota ci go rozmasuje. Choć mój mąż powiedział to na poważnie, na szczęście nikt tego tak nie potraktował. To, że potrafię pomóc sobie nie znaczy, że pomogę komuś, i że mam na to ochotę.
Od czasu do czasu chodzę po górach. Najbardziej nietuzinkowym górzystym miejscem jakie odwiedziłam był Wielki Kanion w Kolorado. Ćwiczę jogę, uważność i medytację, staram się z tego zrobić codzienne nawyki. W Polsce kocham szlak na Wiktorówki.
Kiedyś dużo trenowałam, teraz, w kontekście treningu rozciągam się, niezmiennie od czasów podstawówki. Wówczas bolały mnie stawy i to był sposób na zmniejszenie bólu. Bolały mnie tak bardzo, że czasem kołysząc się zasypiałam na siedząco. Rozciąganie dodatkowo relaksuje, a jak wspominałam mam dużo stresu. Rozciągam się w…łazience i w łóżku, jest sporo fajnych pozycji, boskich np. dla pleców, które spokojne można robić układając się do snu. Rozciągam się tak, aby czuć możliwości mojego ciała, wytrzymuję pozycję kilka sekund i zmieniam pozycję. W łazience czy łóżku zajmuje mi to po 5 min!:) Rozciągam się ciągle, stojąc podczas gotowania i będąc na spacerze z pieskiem. Czasem chodzę na basen i na jogę, podczas tych zająć dużo się rozciągam. Kiedy mam okazję uprawiam różne sporty, to zaszczepił we mnie AWF: pływam na łódkach, boksuję, pływam na kajakach, jeżdżę na nartach, snowboardzie…
Kocham basen, jak tylko mam wolny czas, albo kiedy zatrzymuję się w bardziej komfortowym hotelu, koniecznie korzystam z basenu. Pamiętam kiedy podczas konferencji dostałam jedną z nagród za osiągnięcia w sprzedaży, zaraz po niej poszłam na basen, pozostałe osoby szalały już na parkiecie, zatem basen był tylko do mojej dyspozycji, z widokiem na panoramę Łodzi, takie klimaty lubię najbardziej. Po basenie dołączyłam do imprezy, bynajmniej nie po to, aby spalić kalorie. Kiedy indziej, rano przed szkoleniem które prowadzałam wraz z Jackiem Rozenkiem dla pracowników PKO, poszłam popływać w hotelowym basenie i do końca dnia miałam mocno odbite okularki wokół oczu, bardzo krepujące, ale audytorium musiało mieć ubaw.
Cały czas coś wymyślam, nad czymś myślę, np. nowe programy warsztatów, jak zorganizować weekend czy wakacje, jak zdobyć nowe zlecenie czy nowego klienta, jak zamienić mieszkanie na większe lub wybudować w końcu dom. Myślę tak dużo, że czasem mam już tego dosyć. Ale w kontekście balansu energetycznego myślenie też pobiera dużo energii z organizmu. Po za tym trening mózgu przeciwdziała niektórym chorobą układu nerwowego.
Co mnie dyscyplinuje, aby jeść zdrowo, nawet wtedy kiedy mam prawo odpuścić?
Względy estetyczne. Przez wypryski bardzo wiele się wstydziłam i nacierpiałam. Tak mnie bolały, że np. w nocy jak ucisnęłam któryś, wybudzałam się ze łzami w oczach. Wiem, że zadbanym wyglądem zewnętrznym można wiele zyskać. „Jak cię widzą tak cię piszą”. Lubię jak ubrania dobrze na mnie leżą – nie cierpię jak mnie coś opina. Kiedy patrzę w lusterko podczas robienia makijażu czy gimnastykując się, chcę być zadowolona z tego co widzę: zadbaną fitness mamą i żoną / business woman i się czuć ze sobą dobrze.
Zgadzam się z filozofią „jesteś tym, co jesz”, ale biorę to bardzo do siebie, nie oceniam innych ludzi po wyglądzie. Jednak jak widzę osoby z dużą nadwagą chciałabym im pomóc (dla ich zdrowia i lepszego samopoczucia). Zdaję sobie sprawę, że coraz więcej osób ma zaburzenia metaboliczne, które wpływają na ich wagę. Codziennie też słyszę osoby, które wymieniają się bardzo trafnymi stwierdzeniami na temat zdrowego stylu życia, ale w tym samym czasie opychają się, jedzą batony, piją colą.
Atletyczna sylwetka sprawia, że ludzie poważniej Cię traktują. Trenujesz swoje ciało, wiec jesteś: zadaniowa, systematyczna, wytrwała… Łatwo odróżnić osoby które uprawiają jakiś sport od tych, które brzydzą się potem. One inaczej poruszają się, mają inne sylwetki, inaczej gestykulują, inaczej wysławiają się, mają inaczej napiętą skórę. Zdaję sobie z tego sprawę, znajduję potwierdzenie tego w życiu codziennym, to mnie motywuje, do dbania o zarysowaną rzeźbę ramion i kostkę na brzuchu, której nikt poza mną nie widuje. Mąż? Przed nim to akurat skrywam, bo zaraz mnie zagania do kuchni, żebym coś zjadła.
Co jeszcze karmi się moimi kaloriami?
- „Muszę” chodzić z psem na spacery…
- Często, kiedy zrobię sobie jedzenie, ktoś mi je zjada.
- Jem bardzo wolno, czasami nie zdążę zjeść, a trzeba już lecieć dalej (w restauracjach biorę niedokończone jedzenie na wynos…, a w domu…ktoś mi to zjada).
- Jak jestem głodna pomiędzy posiłkami na szybko kupuję sok pomidorowy, baton sezamowy lub banana.
Uważam, że nasze ciała to nasze świątynie…Jedząc mam wiele szacunku do tego, co jem. Jestem wdzięczna za jedzenie i ważny jest dla mnie sposób jedzenia: estetycznie i powoli. Nie cierpię jeść w biegu np. zapiekanki, z której coś kapie… Na samą myśl boli mnie żołądek. Jak jem w pośpiechu zaczyna mnie boleć brzuch, tak jakby coś przecinało mnie w poprzek. Ładnie przygotowana niewielka porcja, udekorowana oliwą i ziołami na brzegach talerza, cisza, spokój…to chyba forma medytacji, sama myśl o tym uspakaja mnie.
Zdaję sobie także sprawę z tego co jest moim obszarem do pracy. Przede wszystkim powinnam więcej jeść. Prawdopodobnie powinnam bardziej zróżnicować dietę. Przydałby się także trening siłowy i wytrzymałościowy, a moje rozciąganie powinno być mieć „szerszy zakres” ruchu i czasu. Od czego zacząć?
JESTEM NIEPOPRAWNĄ OPTYMISTKĄ. Zawsze doszukuję się pozytywnych stron nawet najgorszego wydarzenia. Zawsze staram się znaleźć wytłumaczenie dla najcięższych sytuacji. Niekiedy porostu, po ludzku odpuszczam, daję sobie komfort nie myślenia na dany temat. Mam taki sposób poprawiania sobie humoru. Kiedy tylko czuję, że dopada nie dół energetyczny, pesymizm, stan depresyjny, jesienna plucha, nerwowość… Robię sobie ćwiczenie, które nazywam modlitwą. To samo proponuję synkowi który kończy wieczorną modlitwę. To podejście brzmi: „Wymień 10 „rzeczy”, za które jesteś wdzięczny”. Ja wymieniam: życie, zdrowie, rodzinę, dzieci, męża, samodzielność, ambicje, ciekawość, za wszystkich, którzy powiedzieli mi nie, za kolejne szansy, za ludzi, którzy mnie otaczają, za życie w 21 wieku, za pokój…
Mój sposób życia i odżywiania są bardzo powtarzalne, to są już nawyki, z których niezmiernie się cieszę, bo przynajmniej w tym obszarze nie muszę się tak bardzo pilnować i dyscyplinować.
Ach, no i uwielbiam chodzić z mężem do restauracji, na śniadanie, na obiad czy kolacje. On zazwyczaj bierze sałatkę lub espresso, a ja makaron. A kelner kładzie nam na stola te dania odwrotnie. Oboje uwielbiamy sushi, jak mamy jakąś okazję do świętowania idziemy właśnie wspólnie coś przekąsić. Szczególnym miejscem jest dla nas „Malinowy Anioł”.
Mam nadzieję, że tym artykułem pomogłam Ci zwrócić uwagę na kilka ważnych wątków, lub je ze sobą połączyć. Chciałam Cię zainspirować do dbania o siebie jeszcze bardziej. Mnie pisanie o tym w co wierzę i co jest moim „the best practise” zobowiązuje jeszcze mocniej abym się trzymała tego co właśnie Ci o sobie powiedziałam. Może zrobisz to samo? Wyznacz sobie zdrowe zasady, podziel się nimi z innymi i trzymaj się ich. Zachęcam Cię serdecznie:)
Zapraszam także do współpracy:
2017
Komentarze
Prześlij komentarz